Ona


„(...) Staję. Ona nadchodzi, szczupła, lekka i elegancka, a wraz z nią wraca tęsknota, niebo i moja własna krew. Nie mogę mówić. Wiem (...), że jest zdrowa, że cienie się rozproszyły, i czuję to sam. Jest znowu, inna niż dawniej, ale jest, choroba nie stoi już między nami, z moich rąk i oczu tryska miłość, a oszołomienie jak bezgłośna burza płynie przez żyły ku mózgowi. (...).

Rezygnuję. Jest tak, jak przeczuwałem! Wyzdrowiała, a ja wyśliznąłem się z jej rąk jak gazeta z rąk śpiącej chłopki. Nic nie pamięta. Zupełnie jakby się obudziła z narkozy. Czas spędzony tutaj zniknął z jej pamięci. Wszystko zapomniała. (...) Nie kłamie, widzę to wyraźnie. Straciłem ją nie dlatego, jak się obawiałem, że pochodzi z innego środowiska niż ja i do niego wraca, ale gorzej, całkowicie i nieodwołalnie. Umarła.”

Na rozstaju...

 Nie to, co może być, lecz to, co jest się liczy. Więc skupmy się na tym, co trwa TERAZ.

zapamiętanie....

 nie sądzę, by było coś odkrywczego w ciszy, choć cisza - zdaje się - jest początkiem wszystkiego

człowiek supermarketowy


Arthur Schopenhauer nie wierzył w Historię. Umarł więc w przekonaniu, że odkrycie, jakie przyniósł światu, z jednej strony istniejącemu jako wola (przemożna chęć, popęd), z drugiej postrzeganemu jako przedstawienie (samo w sobie neutralne, niewinne, czysto obiektywne i jako takie mogące stanowić estetyczną rekonstrukcję), przetrwa kolejne pokolenia. Dzisiaj stwierdzamy, że częściowo nie miał racji. Wprowadzone przez niego pojęcia można jeszcze rozpoznać w wątku naszego życia; przeszły one jednak takie metamorfozy, że należy się zastanawiać nad prawomocnością tego, co z nich pozostało. Słowo „wola” zdaje się odwoływać do długotrwałego napięcia, do ciągłego — świadomego lub nieświadomego, ale zawsze spójnego — dążenia do określonego celu. Bez wątpienia ptaki nadal budują gniazda, a jelenie nadal walczą o samice; w sensie schopenhauerowskim można powiedzieć, że walczy wciąż ten sam jeleń i ta sama larwa ryje w ziemi od chwili ich pierwszego pojawienia się na naszej planecie. U ludzi wygląda to zupełnie inaczej. Logika supermarketu nieuchronnie prowadzi do rozproszenia chęci; człowiek supermarketowy organicznie nie może być człowiekiem jednej woli, jednej chęci. Stąd pewien upadek woli u współczesnego człowieka: nie dlatego, że jednostki pragną mniej, ale wręcz przeciwnie, pragną o wiele więcej; ich chęci stały się jednak krzykliwe, jazgotliwe; nie będąc czystą ułudą, w dużym stopniu stały się produktem zewnętrznych definicji, które możemy nazwać  r e k l a m o w y m i  w szerokim tego słowa znaczeniu. Nie ma w nich niczego, co nawiązywałoby do owej organicznej, totalnej siły, z uporem nakierowanej na swoje spełnienie, którą sugeruje słowo „wola”. Stąd pewien brak osobowości, jaki można zaobserwować u wszystkich ludzi.

Nie może być żalu*

Nosimy w sobie zalążki wszystkich bogów,
gen śmierci i gen rozkoszy
– kto oddzielił je: słowa i rzeczy,
Kto pomieszał: męczarnie i miejsce,
w którym się kończą, drewno ze strumieniami łez,
na krótkie godziny opłakany kąt.

Nie może być żalu. Zbyt odległe, dalekie,
zbyt nienamacalne łoże i łzy,
ani Nie, ani Tak,
narodziny i ból cielesny, i wiara,
falowanie, nienazwanie, przemknięcie,
coś ponadziemskiego, drgnąwszy we śnie,
poruszyło i łoże, i łzy


* Gottfried Benn, Nie może być żalu, tłum. Zdzisław Jaskuła

ulotność...


Chyba nieco inaczej patrzę na tę naszą znajomość niż Ty i choć czuję podobnie, że to, na czym stoimy jest czymś cienkim i lekkim, a więc łatwym do zniszczenia - to raczej dostrzegam w tej kruchości nie tyle łatwość zniszczenia "jednym ruchem", co mogłoby być nawet czymś pożądanym w chwili poczucia zagrożenia - ile lekkość i eteryczność, a więc i łagodność, i chyba nawet bezbolesność w docieraniu do miejsc ukrytych przed innymi lub nawet przed samym sobą, nieuświadamianych, ale gdzieś tam w głębi , w środku nas istniejących; ta lekkość i ulotność, to tak trochę jak mgła nas otaczająca, w której rysy i kształty są jakby bardziej miękkie, łagodne, ciche i już samo to sprawia, że możemy odnosić się do siebie z większą ufnością, dotykając tych miejsc, może i ran nie tyle z ciekawości, co dla samego ich odczucia.

26-01-2017

Dzień 04.01.2018

Zauważyłem ostatnio rzecz zdumiewającą - trudno zacząć mi nowy dzień bez filiżanki mocnej, czarnej, gorącej kawy. Jej smak, gorzki i cierpki, szybko stawia na nogi, a myśli z chaotycznego, sennego wędrowania, zakorzenione gdzieś w tęsknocie za ciepłem i bliskością - pod wpływem gorzkiego smaku kawy porządkują się, ogniskują i każą skupić na działaniu. Przede mną Tekst, z którym należałoby się „rozprawić”, w kilku słowach odnieść się do myśli w nim zawartych, drzemiących i nieśmiało, choć natarczywie sugerujących tęsknotę za czymś (kimś) bliżej nieokreślonym - to dobry test na sprawdzenie jakości energii gromadzącej się we mnie pod wpływem zaczynającej już działać kofeiny. Akord dur, szarpnięcie strun, krzyk i .. Cisza. (Ona trwa nieustannie, to dzięki niej możemy się skupić - trzeba tylko umieć ją dostrzec w tym szumie, szmerze, wyłowić swą wrażliwością, swym ukrytym gdzieś w środku nas dobrem, pozytywnym nastawieniem). Tekst zatrzymuje na dłużej, jest melodią nadchodzącego zmierzchu, pełną subtelnych akcentów, nut zapisanych na pięciolinii kończącego się dnia. (Tonacja h-moll doskonale tu się sprawdza). Moje wczorajsze późnowieczorne zasłuchanie układa i koi te SŁOWA, kołysze i zaciera ich kontury, by nie kalecząc złymi wspomnieniami pozwolić im dotknąć ukrytej gdzieś w środku wciąż strzeżonej głębi, bezbronnej jak ufne dziecko zapatrzone w swej otwartości w tę stronę, z której promieniuje ciepło zwane miłością. Ulegam ich czarowi i daję się im prowadzić słowo za słowem... Tak, filiżanka czarnej kawy ukierunkowuje myśli i - zwłaszcza teraz, na początku rozpoczynającego się dnia - jest jak cisza przed burzą, jak pełne napięcia oczekiwanie przed skokiem w przepaść czyhającej tuż za rogiem niecierpliwości dnia. Chciałoby się smakować tych SŁÓW jak najdłużej, nieśpiesznie, by w pełni odkryć i docenić ich wartość.